A zatem pomimo pozwolenia taty nie będzie już zrywała kwiatów ani dla pana Rileya, ani dla nikogo innego - chyba że się zapomni i znowu zrobi coś, nie pomyślawszy wcześniej, czy może.
- Mam pomysł - zagadnął ojciec wesoło. – Zjemy dzisiaj kolację w hotelu, w Sali Renesansowej, co ty na to? Gloria nie wierzyła własnym uszom. W każdą niedzielę po mszy tata zabierał ją na French Market, na bagietki i cafe au lait. Szli tam tylko we dwoje. Po lunchu zabierał ją do St. Charles, oprowadzał, tłumaczył, jak funkcjonuje hotel, pozwalał objadać się słodyczami w hotelowej kawiarni, udawał, że nie widzi, kiedy podkradała miętowe czekoladki, które sprzątaczki zostawiały gościom na dobranoc na poduszce w każdym pokoju. Jednak jeszcze nigdy dotąd nie zabrał jej do Sali Renesansowej, najlepszej, pięciogwiazdkowej restauracji w St. George. Mama mówiła, że Gloria jest za mała i że nie umie się zachować, więc nie powinna tam bywać. - Zjemy w Sali Renesansowej, naprawdę? - powtórzyła z niedowierzaniem. - Naprawdę. Przypomniała sobie o matce i nagle cała radość prysła. Wizyty w hotelu przestawały ją cieszyć, kiedy obok była Hope. Musiała wtedy zachowywać się jak trusia i trzymać buzię na kłódkę. Uważać, żeby nie siorbać, nie mlaskać, używać serwetki. Przy mamie zwykle uśmiechnięci kelnerzy stawali się sztywni i poważni; nie puszczali oka do Glorii i nie podsuwali smakołyków. Zwiesiła smutno głowę. - Mama mówi, że jestem za mała, żeby chodzić do Sali Renesansowej. - Nie zaprosimy jej. Pójdziemy tylko we dwójkę, ty i ja. - Ojciec uśmiechnął się przebiegle. - Tylko pamiętaj, musisz włożyć sukienkę i najlepsze buciki. Te, które cisną. Gloria mogłaby włożyć nawet ciżmy z żelaza, byle iść z ojcem do Sali Renesansowej. Buciki rzeczywiście cisnęły. Wystarczyła krótka droga z domu do hotelu, a już ją bolały palce stóp. Spojrzała na fasadę St. Charles z nabożnym podziwem. Uwielbiała ten budynek i wszystko, co się z nim wiązało: wyłożone boazerią, staroświeckie windy, które tak śmiesznie skrzypiały, kiedy rozwoziły gości, ożywioną, zawsze pełną ludzi recepcję, zapach politury zmieszany z zapachem kwiatów. Wszyscy ją tutaj lubili. Mogła się tutaj śmiać, skakać i objadać do woli miętowymi czekoladkami. Nikt jej nie strofował, nie wypominał złego zachowania, nie robił srogich min. Lubiła hotel także dlatego, że należał do taty i jakoś dziwnie był do niego podobny. W hotelowych wnętrzach czuła się bezpieczna, niczym w ramionach Philipa. Czasami podejrzewała, że mama nienawidzi Hotelu St. Charles równie mocno, jak ona i tata go kochają. Może dlatego, że władza mamy tutaj nie sięgała, że mama nie miała tu nic do powiedzenia. Ilekroć próbowała rozmawiać o hotelu, tata odpowiadał jakoś ostro, z gniewem. Nigdy takim go nie słyszała. Uśmiechnięty boy otworzył przed Glorią drzwiczki samochodu. - Dobry wieczór. Co słychać, moja panno? - Dziękuję, wszystko dobrze. - Zostaniemy na kolacji, Eryku. - Ojciec wręczył chłopcu kluczyki i wziął córkę za rękę. - Gotowa? Kiedy skinęła głową, ruszyli ku wejściu. - Dobry wieczór, panno St. Germaine, miło znowu widzieć pannę w naszych progach - witał ją wylewnie szwajcar. - Dziękuję, Edwardzie - odpowiedziała tonem dorosłej damy. - I ja się cieszę, że pana widzę. Przyjechaliśmy na kolację. - Tu zniżyła głos. - Jemy dzisiaj w Sali Renesansowej. - A to pogratulować. Mają dzisiaj, tak mówili, pyszną melbę z truskawkami. - Tu zrobił oko, a Gloria zachichotała. Ręka w rękę wkroczyła z ojcem do holu - i zaparło jej dech w piersiach. Hotel zawsze zdawał się jej taki wspaniały. Z sufitu zwieszał się ogromny żyrandol rzucający świetliste refleksy na ściany i podłogę, połyskiwały mosiężne ozdoby i wypolerowane boazerie z cyprysu. Mama mówiła, że wnętrza St. Charles są zbyt bogate, ale dla Glorii było to najpiękniejsze miejsce pod słońcem. - Jestem z ciebie bardzo dumny - szepnął tata, ściskając jej dłoń. - Pewnego dnia będziesz zarządzała tym hotelem. Już teraz widać, że świetnie sobie poradzisz. Gloria rozpromieniła się na tę pochwałę. Ojciec przyprowadzał ją do St. Charles od chwili, kiedy zaczęła chodzić, wyjaśniał wszystko, co wiązało się z prowadzeniem hotelu. Wielu rzeczy nie rozumiała, ale zawsze słuchała pilnie ojcowskich słów, szczęśliwa, że traktuje ją jak dorosłą osobę. To właśnie dzięki tym rozmowom zdążyła już nieźle poznać St. Charles i wiedziała, na czym polega zarządzanie rodzinną firmą. Hotel miał sto dwadzieścia pięć pokoi i apartament zajmujący ostatnie piętro, gdzie nocowało trzech prezydentów USA: Roosevelt, Eisenhower i Kennedy. W St. Charles zatrzymywali się też wszyscy gubernatorzy Luizjany, od czasu gdy hotel otworzył swoje podwoje, a także gwiazdy filmowe: Clark Gable, Marylin Monroe, Robert Redford. Nie dalej jak przed rokiem mieszkał tutaj Elton John, chociaż tata wcale nie był szczęśliwy, że przyjazd piosenkarza ściągnął do hotelu tłumy nastolatek polujących na autografy. Gloria i Philip przeszli przez hol. Po lewej znajdowała się recepcja, po prawej bar, gdzie późnym popołudniem goście popijali herbatę z biskwitami i konfiturą. Pomiędzy recepcją i barem usytuowane było wejście do Sali Renesansowej. Ojciec zatrzymał się na chwilę przy recepcji. - Dobry wieczór, panie St. Germaine, dobry wieczór, panienko - dziewczyna za ladą przywitała ich uśmiechem. - Witaj, Madeline. Jak tam dzisiaj? - Dziękuję, spokojny dzień, mimo że prawie wszystkie pokoje mamy zajęte. - A w sali restauracyjnej? - Sporo gości. - Gdzie Marcus? - zapytał Philip, mając na myśli kierownika nocnej zmiany. Dziewczyna zawahała się przez chwilę. - Chyba w barze. - Będziemy w sali restauracyjnej. Jeśli go zobaczysz, przyślij do mnie. - Jesteś wściekły na Marcusa, prawda? - zagadnęła Gloria, kiedy ruszyli w stronę wejścia do restauracji. - Nie, nie jestem wściekły, tylko trochę zawiedziony. Marcus opuszcza się w pracy. Gloria zacisnęła usta. - On pije, prawda? - Skąd ci to przyszło do głowy? - zdziwił się ojciec. - Widziałam go w barze. Nie jestem już małym dzieckiem. Philip zaśmiał się. - Racja, niedługo skończysz osiem lat, jesteś prawie dorosła. - Widząc nadąsaną minę córki, zmierzwił jej włosy i przepuścił w drzwiach. - Wchodź, skarbie, damy mają pierwszeństwo. Przeszli przez niewielki przedsionek do stanowiska szefa sali. Philip zamienił z nim kilka słów i poprowadził córkę do stolika, rozglądając się przy tym bacznie wokół, witając znajomych sobie gości i pozdrawiając tych, których widział po raz pierwszy. Przystawał, pytał, czy są zadowoleni, życzył miłego wieczoru, zapraszał do ponownych odwiedzin. Kiedy dotarli do stolika, odsunął krzesło dla Glorii, zaczekał, aż córka usiądzie, i dopiero sam zajął miejsce. - Wszystko musi działać bez zarzutu. Tego właśnie ludzie oczekują po St. Charles. Nigdy nie zapominaj, jakie mamy zobowiązania wobec naszych gości. - Nigdy nie zapomnę - przytaknęła z powagą. - Możesz na mnie liczyć, tatusiu. Uśmiechnął się na te słowa. - Pamiętaj też, że ważna jest domowa atmosfera, kontakt z ludźmi. St. Charles to firma rodzinna i goście powinni czuć się tutaj jak w domu. - Tak, tatusiu.