- W zeszłym roku... - zaczęła.
- Henry Hawkins nie żyje - powiedział cicho. Montgomery pochylił się, opierając łokcie na kolanach. Jarzeniówka znów zaczęła migotać, nadając jego policzkom żółtawy odcień. Agent Montgomery miał ponury wygląd, jakby znajdował się tu wbrew swojej woli, ale z drugiej strony który agent żałowałby tego, że będzie pomagał koledze? To nie wróżyło dobrze. - Czy my przypadkiem nie przesadzamy? - Montgomery mruknął zrzędliwie. - To tylko parę telefonów. Wielkie mi rzeczy! - Żebyś wiedział, skoro prywatny numer agenta rozpowszechniono w ponad dwudziestu więzieniach - odparł surowo Everett. - Nie chcemy, żeby wydarzyło się cokolwiek więcej. 67 Montgomery odwrócił się do szefa. - Chrzanić to! - rzucił nadspodziewanie ostro. - Gdyby to była sprawa osobista i gdyby była naprawdę poważna, facet zrobiłby coś więcej, zamiast rozdawać numer telefonu kumplom zza krat. Odwiedziłby jego dom albo załatwiłby, że ktoś inny złożyłby mu wizytę. Telefony? To zabawa dla pieprzonych smarkaczy! Everett spochmurniał. Pracował w biurze od trzydziestu lat i przypomniał sobie czasy, kiedy agent FBI ubierał się i zachowywał w określony sposób. Agenci byli dobrymi facetami, ostatnim ratunkiem przed gangsterami, złodziejami i typami molestującymi dzieci. Agenci nie przyjeżdżali do pracy w pomiętych garniturach i nie wykrzykiwali zdań w stylu „To zabawa dla pieprzonych smarkaczy!" - Agencie Montgomery... - Chwileczkę! - Quincy zaskoczył wszystkich. Podniósł rękę, oszczędzając Montgomery'emu przykrego wykładu. - Powiedz to jeszcze raz. - Telefony - Montgomery powiedział przeciągle, jakby pozostali byli głupcami. - Nieważne jest, kto telefonuje, ale dlaczego to robi. Glenda Rodman rozsiadła się wygodnie. Przytakiwała. Randy Jackson ziewał. - Montgomery ma rację - zgodził się technik. - Jeśli to jakiś haker, to z łatwością zdobył twój adres i numer z firmy telekomunikacyjnej. Jeśli zaś ktoś całkiem przypadkowo wszedł w posiadanie twojego numeru, to adres mógł zdobyć z tak zwanego odwrotnego spisu telefonów. Tak czy inaczej znajomość numeru telefonu oznacza znajomość adresu domowego. - Cudownie - powiedział Quincy. Jakoś nie mógł poskładać tego wszystkiego do kupy. Kolejny znak, że ostatnio zupełnie nie był sobą. Znów zaczął odczuwać ból w skroniach. Ranek, południe, wieczór. Zgryzota jest jak kac, którego nie można się pozbyć. Dlaczego telefony? Oczywista odpowiedź była taka, że ktoś chciał się do niego dobrać. Prawdopodobnie ktoś z jakiejś dawnej sprawy. Psychopaci są jak rekiny. Śmierć jego córki zwabiła ich jak krew w wodzie i teraz zbliżali się, żeby zabić. Ale dlaczego nie załatwić tego prościej? Zaatakować i wykończyć. Do diabła! Quincy nie był w formie do walki. Czy właśnie dlatego pojechał do Rainie? Bo wiedział, że jest za bardzo samotny? A może chciał sobie przypomnieć, na czym polega dobra walka? Rainie nigdy się nie poddawała, nawet kiedy przeciwnik przygwoździł ją w narożniku. Skoncentruj się, Quincy. Dlaczego telefony? - Sprawa jest poważna - stwierdził Everett. - Macie sprawdzić, w jaki sposób ogłoszenia trafiły do gazetek więziennych i na strony internetowe Musimy ponadto stwierdzić, ilu więźniów jest w posiadaniu tej informacji Powinniśmy znaleźć jakiś ślad. Quincy zamknął oczy.