J.T. rękami nagarniał ziemię do puszki, którą wcześniej wyjął
z kosza na śmieci. – Chcemy iść na ryby i potrzeba nam mnóstwo robaków. Chcesz zobaczyć? Lucy niepewnie zerknęła na wijącą się zawartość puszki. – Fantastyczne. Ale nie odchodźcie za daleko od domu i nie zbliżajcie się do wodospadu. – Wiem, mamo – mruknął J.T. No tak, jasne. Jej dzieci wiedziały wszystko. Przedwczesna utrata ojca nie podkopała ich pewności siebie. Odziedziczyły optymizm i energię Colina, wraz z jego wiarą w lepsze jutro i entuzjastyczne angażowanie się w różne działania. I, podobnie jak ich ojciec, uwielbiały robić milion rzeczy naraz. Zostawiła chłopców przy robakach i wróciła na werandę. Madison przyniosła płócienne serwetki i talerz z herbatnikami. – Czuję się jak Ania z Zielonego Wzgórza – oświadczyła, marszcząc nos. – Mamo, ja naprawdę nie chcę jechać do tego Wyomingu! Dlaczego nie mogę zostać w domu? To tylko jeden weekend! Rob i Patti mieliby na mnie oko. Mogę też zaprosić jakąś koleżankę na noc! Lucy nalała sobie lemoniady i usiadła na wiklinowej kanapie. – Zdawało mi się, że bardzo chcesz wyjechać z Vermontu – zauważyła. – Ale nie do Wyomingu. Tam są tylko góry i drzewa, jak tutaj! – Większe góry i inne drzewa. A w Jacksonie są dobre sklepy. Na twarzy Madison pojawiła się nadzieja. – Czy to znaczy, że dasz mi pieniądze? – Dam ci trochę, ale miałam na myśli głównie oglądanie. Tam jest bardzo drogo. Madison nie zamierzała poddać się tak łatwo. – Jeśli mam siedzieć w samolocie obok J.T., to muszę mu najpierw przejrzeć kieszenie. – Spodziewam się, że będziesz traktować brata z szacunkiem i od niego oczekuję tego samego wobec ciebie. Madison przewróciła oczami. Lucy napiła się słodkocierpkiej lemoniady i pomyślała, że da córce jeszcze weekend, a potem będzie musiała przeprowadzić z nią poważną rozmowę. Ale w głębi duszy sama uważała, że podróż do Wyomingu nie ma sensu, a dzieci to wyczuwały. Petunie domagały się wody. Popatrzyła na trawnik z wielkimi klonami i krzewami róż, które trzeba było przyciąć. Napiła się jeszcze lemoniady i poczuła, że wraca jej spokój. Od tak dawna radziła sobie sama. Była pewna, że i teraz obędzie się bez pomocy Sebastiana Redwinga. Po kolacji J.T. zgodził się łaskawie, by matka pomogła mu się spakować. Lucy wypatrywała w jego pokoju śladów broni i amunicji, ale niczego podejrzanego nie zauważyła. Pokój odzwierciedlał zwykły dla dwunastolatków chaos zainteresowań. Były tu plakaty z wędrownymi sokołami, wypchane zwierzęta, modele z klocków lego, sprzęt sportowy, gry komputerowe, ohydne figurki wojowników i potworów oraz o wiele za dużo samochodzików na baterie. W pokoju nie było telewizora ani komputera. Brudne ubrania leżały na podłodze razem z czystymi. Z na wpół otwartych szuflad zwieszały się skarpetki i bielizna. Pokój przesiąknięty był