Chciał ją poniżyć i udało mu się. Nikt przed nim nie pokazał jej, jak wiele potrafiła ofiarować. I nikt nie porzucił jej z tak wielkim poczuciem pustki i osamotnienia. Na szczęście on nigdy się nie dowie, jak bardzo ją zranił. Nie może się dowiedzieć. Szybko podniosła dłonie i przycisnęła mocno do twarzy, jednak było już za późno, by powstrzymać łkanie. Ciepłe łzy wymykały się spomiędzy palców, więc zrezygnowana opuściła ręce i rozpłakała się serdecznie. Z goryczą myślała o tym, że Bennett nie dowie się, jak silne było to, co do niego czuła. Dawno już wybrała swoją drogę. Nie pozostało więc nic innego, jak konsekwentnie się jej trzymać. I modlić się, żeby nigdy nie skrzyżowała się z jego ścieżkami.
Za kilka dni Edward będzie bezpieczny. Jego rodzina również. A ona pójdzie w swoją stronę. Znalazł ją w odległym zakątku ogrodu. Siedziała na ławce. Ręce swoim zwyczajem skrzyżowała na kolanach, oczy miała zamknięte, a twarz mokrą od łez. Na jej widok doznał całej gamy uczuć. Zmieszały się w nim żal, zagubienie, miłość, poczucie, winy, gniew. Wiedział, że Bella chce być sama. Rozumiał to i chciał jej pragnienie uszanować. Zraniona miłość własna podpowiadała mu, że powinien ją tak zostawić. Nie mógł jednak tego zrobić, podobnie jak nie byłby w stanie zostawić na poboczu rannego psa. Kiedy usłyszała kroki, był blisko. Szybko wstała z ławki, ale nie zdążyła przybrać obojętnej miny. Edward zaś natychmiast zorientował się, że Bella jest zaskoczona i niepewna. W pierwszej chwili bał się, że odwróci się i ucieknie, ale nie zrobiła tego. - Chcę być sama - powiedziała sucho. Wyjął z kieszeni chusteczkę i podał jej bez słowa. W tej chwili był to jedyny gest pocieszenia, na jaki mógł sobie pozwolić. Każdy inny na pewno by odrzuciła. - Przepraszam, że ci przeszkadzam. Uważam, że musimy porozmawiać. - Myślałam, że już to zrobiliśmy. - Usiądziesz? - Nie. - Rozmawiałem dziś rano z ojcem. Wiem, że widziałaś się z Blaquiem. Próbowała go uciszyć, ale dała za wygraną. Rozmowa w ogrodzie była tak samo niebezpieczna jak rozmowa w pałacu. - Nie muszę panu składać meldunków w tej sprawie, Wasza Wysokość - rzuciła ostro. Ogarnęła go złość, więc zmrużył oczy i zacisnął pięści. Kiedy się jednak odezwał, głos miał spokojny. - Nie musisz. Chcę, żebyś wiedziała, że przeczytałem twoja akta. - Doskonale. Znasz już więc odpowiedź na wszystkie pytania. Ciekawość została zaspokojona. Mam nadzieję, że dobrze się bawiłeś. - Nie czytałem tego dla zabawy! Do cholery, Bello, przecież mam prawo wiedzieć! - Jeśli o mnie chodzi, nie masz żadnych praw. Nie jestem ani twoją poddaną, ani podwładną. - Ale jesteś kobietą, która poszła ze mną do łóżka. - Zapomnijmy o tym. Nie dotykaj mnie! - Odskoczyła, gdy próbował się zbliżyć. - Nie waż się mnie więcej tknąć! - Jak sobie życzysz. - Cofnął się urażony. - Ale wiesz tak samo dobrze jak ja, że o pewnych rzeczach nie da się zapomnieć. - Z wyjątkiem błędów - skwitowała krótko. - Jestem agentką i muszę wykonać zadanie. Zrobię wszystko, żeby się z niego wywiązać, ale nie pozwolę się poniżać. Rozumiesz? Nigdy więcej! ~ zawołała przez łzy. - A teraz zostaw mnie w spokoju. Ubiegła noc chyba była dla ciebie dostatecznym zadośćuczynieniem. Nie mógł tego słuchać. Zwłaszcza ostatnie zdanie dotknęło go do żywego. Gniew znów wziął górę nad rozsądkiem. - Tak to rozumiesz? - zawołał, chwytając ją za ramię. - Dla ciebie to była kara? Potrafisz powiedzieć mi prosto w oczy, że nie czułaś nic? I że teraz też nic nie czujesz? Musisz ciągle kłamać? - Nieważne, co czułam. Chciałeś mnie ukarać, i ukarałeś. - Chciałem cię kochać, i kochałem. - Przestań! - To, co mówił, bolało bardziej niż mogła znieść. Próbowała go odepchnąć, ale chwycił ją jeszcze mocniej. Pod wpływem gwałtownych ruchów na ich głowy spadł fioletowy deszcz płatków glicynii. - Mówisz o miłości? - rzuciła drwiąco. - Myślisz, że nie czułam, jak mnie nienawidzisz? Patrzyłeś na mnie z taką pogardą! Zawsze byłam dumna z tego, co robię, a ty odebrałeś mi nawet to. - Spójrz na siebie - poprosił cicho. Za wszelką cenę starał się opanować gniew. - Może mi powiesz, że nie miałaś pojęcia, co do ciebie czuję? Wiedziałaś, że pokochałem kobietę, która tak naprawdę nigdy nie istniała. Łagodną, cichą, skromną Bellą, której pragnąłem dać wszystko, co we mnie najlepsze. Po raz pierwszy w życiu byłem na to gotowy. Wtedy okazało się, że pokochałem złudę. - Nie wierzę ci! - powiedziała z mocą. Jednak jej serce uwierzyło i zaczęło bić mocniej. - Nudziłeś się, szukałeś rozrywki. Ty się mną bawiłeś. - Kochałem cię. - Ujął w dłonie jej twarz i spojrzał z bliska w oczy. - Będziesz musiała z tym żyć. - Edward... - Zeszłej nocy w twojej sypialni spotkałem inną kobietę - ciągnął, przesuwając palcami po jej włosach, z których wypadały spinki. - To ona posłużyła się mną jak narzędziem, okłamała. Wyglądała jak czarownica - szepnął, biorąc do rąk gęste pasma. - Pragnąłem jej i przysięgam, że nadal pragnę. Kiedy ją pocałował, nie broniła się. Wierzyła mu, widziała prawdę w jego oczach. Kochał ją, nawet jeśli były to tylko pozory, jakie stworzyła. Miłość przepadła, lecz jeśli zostało tylko pożądanie, była gotowa przyjąć choćby to. Otoczyła go ramionami. Łudziła się, że jeśli da mu namiętność, pewnego dnia on zdoła jej przebaczyć. Przeraziła go łatwość, z jaką się w uczuciu do niej zatracał. Pożądanie było tak silne, że aż bolesne. Nie kochała go, nie miał co do tego złudzeń. Skoro miała ochotę dzielić z nim chwilę namiętności, nie śmiał prosić o więcej. - Powiedz, że mnie pragniesz - prosił, całując jej twarz. - Pragnę - szepnęła. - Chodź ze mną. - Edward, nie wolno mi tego robić. - Mocno wtuliła się w jego ramiona. - Jestem tu, bo... - Ciii - nie pozwolił jej dokończyć. - Choć raz zapomnijmy o obowiązkach. Proszę... - A co będzie jutro? - Jutro nadejdzie, czy nam się to podoba, czy nie. Podaruj mi kilka godzin. Nie wahałaby się oddać mu własnego życia. Podejrzewała, że przyszłoby jej to łatwiej niż spełnienie jego prośby. Mimo to podała mu rękę. Udali się do stajni i osiodłali konie. Szybko zorientowała się, że Bennett wie, dokąd zmierza. Rozpoznała las, w którym kiedyś się ścigali. Minęli go jednak i skierowali się na południe. Usłyszała cichy szmer strumienia na długo przedtem, zanim zobaczyli wstążkę wody. W milczeniu posuwali się wzdłuż krętego brzegu, aż dotarli do szerszego rozlewiska. Zsiedli z koni na małej polanie, na której rosły trzy stare wierzby. - Myślałam, że Cordina niczym mnie już nie zaskoczy - powiedziała, wodząc dokoła zachwyconym wzrokiem. - Często tu przyjeżdżasz? - Teraz nie. - Zeskoczył z siodła i podszedł jej pomóc. Wyciągnął rękę, dając jej symboliczny wybór, którego odmówił zeszłej nocy. Wahała się przez chwilę, lecz po chwili pewną dłonią oparła się o jego rękę i zeskoczyła z konia. - Ostatni raz byłem tu po śmierci matki. Ona bardzo lubiła takie miejsca. Widzisz te białe kwiatki? - Wziął ją za rękę i poprowadził na brzeg strumienia. - Nazywała je „skrzydłami anioła”. Zerwał jeden z nich i wsunął Belli we włosy. - Przyjeżdżałem tutaj każdego roku przed powrotem na uniwersytet. Potem łatwiej mi było rozstać się z domem. A kiedy byłem zupełnie mały, wierzyłem, że nad strumieniem mieszkają rusałki. Pamiętam, że szukałem ich w koniczynie. - I znalazłeś? - Uśmiechnęła się, dotykając jego policzka. - Nie. - Pocałował wnętrze jej dłoni. - Ale do dziś wierzę, że tu są. Dzięki nim to miejsce jest magiczne. I dlatego chcę się z tobą tu kochać. Z ustami przy ustach uklękli na trawie. Nie odrywając od siebie wzroku, zaczęli wolno zdejmować ubrania. Popołudniowe słońce przyjemnie pieściło nagą skórę, wiatr chłodził rozgrzane ciała. Pierwszy pocałunek był delikatny jak muśnięcie. Za to już drugi zdawał się nie mieć końca. Tak bardzo byli siebie spragnieni, że zabrakło im cierpliwości na długie pieszczoty. Opadli na ciepłą ziemię, otoczeni świeżym zapachem trawy. Oboje pragnęli jak najszybszego spełnienia. Dlatego ich wspólna podróż była krótka, lecz szalona. Pędzili jak w galopie, do utraty tchu. Bella otworzyła oczy. Ponad jej głową miękkie słoneczne światło sączyło się przez gęstwinę wierzbowych liści. Kiedy ostatni raz patrzyła w niebo, świecił księżyc. Przez wiele godzin obserwowała jego jasną tarczę, gubiąc się w natłoku uczuć. Najpierw była w niej tylko złość, potem wstyd, po nim zaś przyszła krótka chwila uniesienia. Wtedy został już tylko wstyd i uczucie poniżenia. Teraz, gdy leżała naga w świetle dnia, w ogóle nie czuła wstydu. To, co przed chwilą przeżyli, wydarzyło się pomiędzy mężczyzną a kobietą. Jutro wrócą do swoich ról księcia i agentki, ale na razie mogą się cieszyć magiczną chwilą. - O czym myślisz? Odwróciła się do niego. - O tym, że jest tu pięknie - odparła z uśmiechem. - Ciepło ci? - Tak, ale... - Umilkła, bo pomyślała, że to, co chciałaby powiedzieć, zabrzmi głupio.